Niebanalne opowiadanie o miłości.

By bursa

Niebanalne opowiadanie o miłości.

Korzenie

         Kiedy nadchodziły moje ostatnie dni na Ziemi, nie wiedziałam, co mogę zrobić po raz ostatni. Większość osób zazwyczaj spełniało swoje wielkie marzenia, skakało ze spadochronu, jadło robaki lub też podróżowało na drugi koniec świata, a ja… Ja po prostu chciałam wtulić się w jego ramiona i w jego objęciach złapać ten ostatni oddech. Nie przemyślałam jednak tego, że on może umrzeć wcześniej. Był młodszy… Co prawda kilka dni, ale… Po tym zdarzeniu nie chciałam już być sama. Czekałam na śmierć wręcz z upragnieniem. Pewnego dnia, ku mojemu zdziwieniu, zapukała ona do mojego domu, delikatnie się uśmiechnęła i zabrała mnie do drugiego świata. Tam trwała nieznośna cisza. Byłam wówczas jakby w stanie uśpienia – nie oddychałam, nie poruszałam się, nawet nie myślałam. Aż w końcu ktoś obudził mnie z mojego wiecznego snu krzykiem. Był to wręcz wrzask przenikający do najczulszej struny serca człowieka. Powodował on w sercu lęk, strach. Odwróciłam się i dopiero wtedy zauważyłam, że spoczywam głęboko w ziemi. Nie brakowało mi jednak powietrza, tak jakby tlen nie był już dla mnie istotny do przeżycia. Nie rozumiałam tego zbytnio. Obok mnie nie było jednak nikogo. Nie słyszałam nawet szumu. Trwała tylko nieznośna cisza. Nie rozumiałam więc, skąd pojawił się ten krzyk. Może on był tylko w mojej głowie? – mówiłam sama do siebie.

         Postanowiłam iść dalej. Szłam prosto przed siebie przez dłuższą chwilę, nie bacząc na to, co się wydarzy. Na razie była tylko ziemia osadzona w formie ścian i podłoża. Wyglądało to jak mieszkanie z wieloma korytarzami prowadzącymi do mrocznej tajemnicy życia pośmiertnego. Co kilka metrów pojawiała się pochodnia, oświetlając cały posępny tunel. Mimo tego wciąż nie było żadnych oznak życia, żadnych śladów obuwia, czyjegoś rysunku, kartki… Może to tylko sen? – pomyślałam – Może niedługo pojawi się to obiecane światełko w tunelu? Było jednak na odwrót…

         Minęłam kilka metrów, gdy nastała zupełna ciemność. Zabrakło światła. Teren zdawał się być niebezpieczny. Musiałam jednak iść dalej. Coś kazało mi pchnąć siebie do przodu i iść, nie bacząc na przeszkody i to, co może mnie spotkać. Wyjęłam ostatnią widzianą przeze mnie pochodnię i ruszyłam w dalszą część korytarza. Zrobiłam kilka powolnych kroków naprzód, kiedy przestrzeń dookoła mnie rozszerzyła się, a w niej uwidoczniło się kilka splątanych ze sobą gałęzi, tworzących razem korzenie. Podtrzymywały wielki pień, który unosił się ku górze, dając początek życia drzewu. To, o ile się nie mylę, było sosną. Obok stał pień koloru kości słoniowej, a następnie taki, który rodził jabłka i gruszki. Wszystkie ułożone chronologicznie. Nie rozumiałam jednak, dlaczego są położone w tym miejscu i w jakim celu tutaj właściwie jestem? Pnące się drzewa zapierały dech w piersi. Wyglądały niczym rzeźby Michała Anioła, w których zawarty jest najmniejszy detal. Przypatrywałam się im przez dłuższą chwilę, aż zauważyłam jedną, niezwykłą rzecz. Pod spodem spoczywała bowiem wykuta na kształt zrośniętych korzeni tabliczka, na której wygrawerowano dwa nazwiska: E. Kostrubers oraz M. Kostrubers. Inne dęby, sosny, brzozy czy topole posiadały podobne: S. Tracers i P. Braceles; O. Polanes z F. Krasenko. A co najważniejsze, wszystkie miały zaznaczony obok siebie znak nieskończoności. Nie rozumiałam, dlaczego tak się stało. Co to właściwie oznaczało? Czy to drzewo należało do kogoś z tych osób, czy też był to zwykły przypadek? Trudno było mi jednak wierzyć w zrządzenie losu, które już od dawien dawna nauczyło mnie, że wszystko ma swoje przeznaczenie. Nie byłam jednak w stanie zrozumieć, gdzie tak naprawdę jestem? Na ziemi ludzie mówią o niebie i piekle, a ja tymczasem utkwiłam w głębi gleby, w której nie ma nikogo prócz podpisanych drzew. Usiadłam na skraju tunelu, kontemplując w ciszy moją własną śmierć. Zdałam sobie wtedy sprawę, że to miejsce może być tym ostatecznym, że może tutaj spędzę wieczność, w ciszy, bez głosu otuchy i wsparcia, bez dotyku, gestu, słowa, bez obecności jednego człowieka w drugim. Łza delikatnie spłynęła mi po policzku. Czułam się, jakbym mogła zalać cały ten tunel osowiałymi kroplami łkania, tworząc ponure morze. Myślałam o tym, gdzie spoczywa Melek, za którym tak bardzo tęskniłam. Byłam pewna, że położą nas obok siebie. Jego jednak brakowało, a kiedy nie było go obok mnie, mój kawałek duszy stawał się tylko rozerwaną częścią, gdyż tylko razem tworzyliśmy spójne wnętrze. Szukałam go więc uporczywie pomiędzy korzeniami drzew, a także między tabliczkami. Jego tam jednak nie było i nic nie wskazywało na to, aby miał się pojawić.

         Pewnego dnia, kiedy już usnęłam, on przyszedł sam. Położył się tuż obok mnie, przytulając mnie tak czule jak nigdy dotąd. Obudził mnie tym, a mimo to w ogóle nie miałam mu tego za złe. Spojrzał się na mnie radosnym wzrokiem i powiedział:

— Czekałem na ciebie… Wiem, że dotarłem trochę późno, jednak o nic się już nie martw. Teraz możemy odejść w spokoju.

— Dokąd? – zapytałam zaskoczona, myśląc, że już dawno odeszliśmy.

— Nie żartuj sobie… – zaśmiał się radośnie, a następnie usnął w moich objęciach, a ja wraz z nim.

         W nocy widziałam, jak moje ciało nabiera innych kształtów. Czułam ból, jednak był on łagodny. W zupełności mi nie przeszkadzał. I tak, powoli, moje ręce stawały się coraz chudsze, aż w końcu zamieniły się w suche gałązki drzewa. Podobnie było i z nogami, które łącząc się ze sobą, stworzyły system korzeni. Spojrzałam na ciało Melka, które niemrawo splatało się z moim. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, co się z nami dzieje, dopóki nie zauważyłam tabliczki obok nas: M. i L. Scroothy. Wtedy wszystko stało się jasne. Nasze ciała stworzyły jeden wielki pień, który przebijając się przez ziemię, dał początek życia jabłoni kwitnącej już we wczesnym maju.

         Od tamtej pory spoglądam na świat dwojgiem oczu, dwojgiem uszu, widząc cały wszechświat nade mną podwójnie, w różnych odcieniach i barwach, gdyż patrzymy razem. Najpiękniejsze jest jednak to, że wraz z Melkiem patrzymy dziś na życie wzrokiem miłości.

Natalia Grudzień, gr. II